tytuł: Kolekcjoner oczu
autor: Sebastian Fitzek
tłumaczenie: Brbara Tarnas
wydawnictwo: G+J
Sebastian Fitzek jest autorem, którego
książki od kilku lat święcą triumfy na listach bestsellerów jako świetne
thrillery psychologiczne. O ile rzeczywiście jego poprzednie powieści, które wpadły
mi w ręce były świetnie napisane, o tyle Kolekcjoner oczu jest zaledwie marnym ich cieniem.
Berlińska
policja ma problem z psychopatą, którego prasa określiła mianem Kolekcjonera
oczu, ponieważ swoje małe ofiary pozostawia na miejscu przestępstwa bez lewego
oka. Tropi go niegdysiejszy policyjny negocjator Alexander Zorbach – człowiek ze złamanym
życiem osobistym. Z czasem tytułowy kolekcjoner wciąga byłego policjanta w intrygującą grę,
podsuwając mu kolejne zagadki, wikłając tropy i zmuszając do zgłębienia meandrów własnej psychiki.
Pomysł
na intrygę… no, jak pomysł. Ani specjalnie odkrywczy, ale też nie mocno zużyty.
Gdyby wzbogacić go ciekawym bohaterem, interesującym tłem społecznym czy
przynajmniej szczegółowo opisaną pracą policji, książka mogłaby się obronić.
Tymczasem Kolekcjoner oczu nie dość, że został pozbawiony wymienionych wyżej elementów,
to w dodatku opisana intryga jest porwana, mało wciągająca, a chwilami niezbyt logiczna (rzecz absolutnie dyskwalifikujące!).
W budowaniu spójnej intrygi nie jest pomocna
także poszatkowana narracja, prowadzona z różnych punktów widzenia. Taki sposób
konstruowania opowieści zazwyczaj tworz pełniejszy obraz akcji, pozwala
spojrzeć na nią z różnych punktów widzenia, buduje napięcie, tłumaczy
wiele rozgrywających się w tle wątków. Tutaj sprawdza się raczej słabo, właśnie
z powodu błędów w konstrukcji fabuły.
Opowieść została ujęta w
klamrę, zamykającą retrospektywną narrację, ale jej zakończenie pozostaje
otwarte – zamysł w tym przypadku raczej chybiony, bo pozostawia czytelnika z
chaosem w głowie, zamiast rozpalać jego ciekawość.
Główny
bohater jest postacią pozbawioną
jakichkolwiek indywidualnych cech, bladą, wypraną i nieciekawą. Obraca się w
towarzystwie równie bezpłciowych bohaterów drugiego planu na czele z niewidomą
kobietą przepowiadającą przyszłość – a żeby położyć sposób przedstawienia tak
fajnej w założeniu postaci jak ta ostatnia, trzeba się już naprawdę postarać.
W Kolekcjonerze oczu brak także tego, co było siłą dotychczasowych książek
Fitzka, mianowicie umiejętności oddawania na papierze najgłębiej skrywanych ludzkich instynktów, sięgania do tego, co w ludzkiej psychice najbardziej
mroczne i brudne. Fitzek tworzył wprawdzie bardzo krwawe, ocierające się o
makabrę i sadyzm wątki i opisy, ale były one jedynie uzupełnieniem
skomplikowanych psychologicznych gier prowadzonych na dwóch poziomach –
pomiędzy bohaterami i pomiędzy bohaterem i czytelnikiem.
Kolekcjoner… jest tego wszystkiego, ku mojemu ogromnemu ubolewaniu pozbawiony.
Kolekcjoner… jest tego wszystkiego, ku mojemu ogromnemu ubolewaniu pozbawiony.
To nie chce ;P.
OdpowiedzUsuńFitzka czytalam daaawno, nie pamietam juz co - ale przy jego ksiazkach zawsze czulam, ze gra jakos tak nie do konca uczciwie wobec czytelnika (a tego nie wybaczam ;P).
No, Ty bys cos skrobnela na bloga... ;P.
OdpowiedzUsuńfajnie tutaj u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńMila, daj mi swojego maila, bo chce Ci wyslac namiary na mojego nowego bloga :-).
OdpowiedzUsuńMilaaaaa :-).
OdpowiedzUsuńnapewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy tu zagladasz, a ja znowu zgubilam Twojego maila - w kazdym razie teraz jestem tu:
OdpowiedzUsuńhttp://beresnika.blogspot.com/
(po roku... nie wiem, czy w ogole umiem jeszcze sklecic z sensem dwa zdania ;-)) )