piątek, 15 marca 2013

Hitch, czyli reżyser w filmie


            
tytuł: Hitchcock
reżyser: Sacha Gervasi
data premiery: 2012r. 




.

Znacie pana Alfreda Hitchcocka? Z pewnością część z Was kojarzy go jako reżysera takich majstersztyków filmowych jak Okno na podwórze, Psychoza, Starsza pani znika i Rebeka; jako mistrza suspensu, który o aktorach miał powiedzieć per bydło; despotę i geniusza w jednym; człowieka, który bał się jajek i całe życie poszukiwał idealnej blondynki.
Takie mniej fakty o Hitchcocku funkcjonują w powszechnej świadomości. Tymczasem Sacha Gervasi postanowił opowiedzieć widzom jeden z epizodów z twórczej drogi Hitcha, mianowicie proces kręcenia jednego z jego najlepszych i najbardziej znanych filmów – Psychozy.


Film ujęty jest w klamrę sugerującą, że narratorem jest sam tytułowy bohater. Konstrukcja ta nawiązuje do bijącego rekordy popularności cyklu Alfred Hitchcock przedstawia. Składały się na niego krótkie nowelki filmowe, utrzymane w konwencji kryminalnej bądź kina grozy. Całość poprzedzona była Marszem żałobnym marionetek Gounoda wygrywanym na tle wyrysowanego profilu Hitchcocka. Następnie pojawiał się sam reżyser, który czynił odpowiednie wprowadzenie – z błyskiem w oku, z sarkastycznym, absolutnie niepodrabialnym humorem. Podobne wprowadzenie i zamknięcie pojawia się w filmie Gervasiego.

Film reklamowany jest jako historia kręcenia jednego z najbardziej znanych filmów Hitcha, tymczasem nie jest to historia kręcenia filmu, ale historia trudnego związku Almy i Alfreda Hitchcocków opowiedziana przez pryzmat jednego z wydarzeń w ich wspólnym, zawodowym życiu – poprzez proces kręcenia Psychozy właśnie.

Hitch i Alma przeżyli ze sobą ponad 50 lat i dochowali się jednej córki. Łączyły ich trudne relacje, głównie z powodu reżysera, który miał niemal obsesję na punkcie posągowych blondynek i takie właśnie blondynki wyszukiwał do swoich filmów, aby następnie uczynić z nich gwiazdy. Jego najsłynniejszymi ofiarami były Grace Kelly, Tippi Hedren, Kim Novak i Janet Leigh.
W filmie Gervasiego Alma i Alfred wydają się być parą, która nie może bez siebie żyć, ale jednocześnie rani się nawzajem wyjątkowo mocno. Alfred – bo ciągle żyje myślą o księżnej Grace (choć jego uczucie chyba do końca pozostało platoniczne); Alma -  bo przestaje żyć wyłącznie dla Hitcha i próbuje się realizować jako scenarzystka niezależna od męża.
Wydaje się, że ten ostatni aspekt ich związku jest kluczem do zrozumienia całego filmu. W jednej ze scen, podczas decydującej rozmowy dwójki głównych bohaterów, Alma daje mężowi do zrozumienia, że czuje się szczęśliwa, mogąc pracować na własny rachunek, z dala od planu, na którym Hitch kręci swój nowy film. W tym ujęciu Gervasi składa hołd Almie Reville, pokazując nieświadomym kinomanom, że Reville była matką sukcesu swojego męża – pisała scenariusze, uważnie oglądała materiały w montażowni, doradzała, krytykowała i pobudzała męża do twórczego wysiłku. O ile Hitch przy odbieraniu Oscara przyznał, że połowa statuetki powinna należeć do żony, o tyle dzisiaj Reville jest nieco zapomniana i rzadziej wspomina się o roli, jaką odegrała przy kręceniu 39 kroków i Aktu oskarżenia.

Anthony Hopkins i Helen Miren z pewnością nie spodobają się kinomanom poszukującym w Hitchcocku namiastki filmu dokumentalnego, przede wszystkim dlatego, że fizycznie są niepodobni do granych przez siebie bohaterów. Jednak kiedy spojrzeć na postać Hopkinsa obleczoną w ciemny garnitur, z charakterystycznie uniesionym podbródkiem, na chwilę można zapomnieć, że to nie sam Hitch pokazał się na ekranie.  

Hitchcock pozostaje także filmem o filmie, swoistym metafilmem, pokazującym to, co dzieje się za kulisami, w garderobie i na planie filmowym. Powstało kilka znakomitych obrazów przedstawiających ten bezwzględny światek, na czele z Wszystko o Ewie i Pięknym i złym. I chociaż wszystkie te filmy podejmują tę tematykę na nieco innych płaszczyznach,  żaden z nich nie ustrzegł się pewnego zgorzkniałego obrazowania. Nie uciekł od niego także Hitchcock, którego twórcy pokazali, że praca nad filmem nie jest nieustanną zabawą.

Psychoza jest filmem – legendą. O procesie jej kręcenia mówi się równie dużo, co o treści. Już ponad pięćdziesiąt lat powtarza się anegdoty o soczystych dyskusjach filmowców z komisją ds. cenzury i wątpliwościach związanych z pokazaniem na ekranie sedesu i kawałka nagiego ciała; o testach przeprowadzanych na Janet Leigh, mających sprawdzić jak straszna jest kukła pani Bates; o bieliźnie samej Janet; o żmudnym kręceniu sceny pod prysznicem; wreszcie o oryginalnej muzyce.
Sporo tych smaczków znalazło się na ekranie, a kulminacją jest świetnie nakręcona scena, w której Hitch obserwuje reakcje widowni na widok mordowanej w łazience boaterki.
            
Ci, którzy nie mają choć bladego pojęcia o tym, kim był sam Hitchcock, kim Janet Leigh i Grace Kelly (i jaką rolę ta ostatnia odegrała w życiu mistrza suspensu) którzy nie widzieli Psychozy i nie zdają sobie sprawy, jakie znaczenie miał ten film w filmografii Hitcha i w historii kina w ogóle, dużo stracą przy poznawaniu obrazu Gervasiego.  
             
A szkoda byłoby pominąć Hitchcocka, ponieważ całość jest naprawdę bardzo zgrabnie nakręconym dziełem, może nieco ślizgającym się po powierzchni faktów, ale ze wspaniałymi rolami Mirren i Hopkinsa, jeszcze lepszą muzyką i kilkoma naprawdę przednimi dialogami, broni się jako film biograficzny i jako kawał dobrego kina w ogóle. 

sobota, 2 marca 2013

Lituma w Andach, czyli esencja Peru




tytuł: Lituma w Andach
autor: Mario Vargas Llosa
tłumaczenie:Wojciech Charchalis
wydawnictwo: Znak 





Gdy hasłowo streszcza się poszczególne książki Mario Vargas Llosy, powieść Lituma w Andach nazywa się najbardziej andyjską ze wszystkich powieści tego pisarza. Dużo w tym racji.
Południe, cała przebogata i fascynująca kultura Peru, są obecne we wszystkich powieściach Llosy, często Peru jest autonomicznym bohaterem, a zawsze – barwnym tłem, które ubogaca akcję. Tym razem Peru i wszystko, co się za nim kryje, wychyla się z kart książki szczególnie mocno.
Andy są w powieści Llosy krainą wspaniałą, ale bardzo tajemniczą, mroczną i niebezpieczną. Nie jest ona znana nawet mieszkańcom Peru pochodzącym z innych rejonów kraju, ale autonomiczna i oryginalna. To kraina wypełniona pradawnymi wierzeniami o szamanach, wiedźmach, krwawych bogach i jeszcze krwawszych ofiarach im składanych; kraina starożytnych, nieznanych plemion; kraina zamkniętych w sobie, nieufnych ludzi; wreszcie kraina piękna, ale pięknem surowym, stale zagrożonym schodzącymi lawinami huaycas.
            
Powieść Lituma w Andach to historia tytułowego Litumy, który jest sierżantem policji na posterunku w chylącej się ku upadkowi, zapomnianej przez Boga i ludzi wioseczce na szczytach Andów. Do pomocy ma tylko wiernego sierżanta Tomasita, a wokół siebie atmosferę pełną niechęci i milczenia – jest obcy. Dodatkowe problemy sprawiają mu tajemnicze zniknięcia mieszkających w okolicy mężczyzn.
Jak to u Llosy, intryga kryminalna nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest powolny, żmudny proces poszukiwania prawdy – prawdy nie o zniknięciach i morderstwach, ale o naturze ludzkiej, która jak to zwykle bywa, okazuje się zdecydowanie bardziej mroczna niż się na początku wydawało.
            
Trudno posądzić Llosę o sympatie lewicowe. Polityka jest w jego książkach obecna, czasami tylko w tle, ale zawsze w jakiś sposób determinuje losy bohaterów. W tym przypadku autor pozwala sobie na przedstawienie żywiołu buntowników, wyniszczającego nie tylko Andy, lecz także cały kraj. Organizują oni ludowe sądy, wymierzają kary wrogom systemu, jak sami mówią, walczą z przesądami, ciemnotą, zabobonem, starają się wyzwolić wszystkich ludzi spod dominacji panów i doprowadzić do powszechnej równości. Brzmi to pięknie, ale w praktyce naznaczone jest śmiercią wielu niewinnych ludzi. Czy oznacza to, że ideologia głoszona przez młodych buntowników jest do cna zła, a oni sami nie zasługują na łaskę? Czy poddali się oni uproszczeniom, a ich wina nie jest wówczas tak duża? Llosa chyba nie daje na to tak zupełnie jednoznacznej odpowiedzi, jedynie mimochodem konstatuje, że rewolucja niszczy, a nie buduje - dlatego sympatia czytelnika jego książki stoi po stronie starego porządku, a nie prymitywnych, zacietrzewionych terrucos. 
            
Llosa jest niezrównanym stylistą, najlepszym z żyjących i jednym z największych w literaturze w ogóle. Także w tej powieści bawi się charakterystyczną dla niego równoczesnością narracji, która pozwala nie tylko na skonstruowanie dynamiczniejszej akcji, lecz także bardziej wyrazistą kreację psychologiczną bohaterów.
Jednakże o tytułowym sierżancie Litumie wiemy niewiele – narrator skąpi informacji na jego temat, koncentrując się  na otaczających go bohaterach, którzy charakteryzują się poprzez opowiadane przez siebie opowieści.
Sierżant Lituma wydaje mi się postacią naprawdę fascynującą – pojawia się w kilku innych powieściach Llosy, ale wszędzie jest tak samo tajemniczy, nieco zamknięty w sobie, trochę cyniczny i milczący. Poza tym jest przeciętnym człowiekiem – nie ma żadnych wyjątkowych zdolności, a wyznawany przez niego system wartości czasami pozostaje nieco płynny. Ale może właśnie to jest w jego kreacji najlepsze?
            
Powieść Llosy, z tymże fascynującym bohaterem, piękną, wycyzelowaną narracją i niepodrabialnym klimatem Andów, zdecydowanie warta jest przeczytania.